Aktualności

Zjazd Bukówczan

Spis treści

Sikawka konna

W pierwszym momencie nie wiedziałam, co się dzieje. Tutaj jakiś pożar, bieżnią mkną konie z jakimś dziwnym powozem, a na nim strażacy. Wielu widziało taki okaz pierwszy raz na oczy. Jak się później okazało, była to sikawka konna. Strażacy zatrzymali się przed pożarem i zaczęli pompać wodę. Mężczyźni gasili, a pani strażak biegła z dziurawym wiadrem pomóc. Po drodze pryskała obserwatorów, którzy nie wierzyli, że uda się taką sikawką ugasić pożar. Mylili się.

Pożar gasiła między innymi drużyna, która w 75r. zdobyła mistrzostwo powiatu.

Bardzo zależało mi na ich zebraniu. Dziś są to osoby mające po 60 lat. Nie wszyscy nadają się do obsługi sikawki, bo do niej potrzeba naprawdę silnych mężczyzn. Ja już nie dałbym rady – mówi Cyryl Marcinek, wieloletni strażak bukówiecki.

Pomysł z sikawką konną był pana Ryszarda Lipowego, miejscowego strażaka. Została ona pożyczona z Dłużyny. Bukówczanie nie mają swojej. Obecnie jej pozostałości leżą na złomie u jednego ze strażaków. – Nie wiem, czemu tak się stało. Wtedy to jakoś nikt nie myślał o tym, żeby sikawkę zachować – mówi Cyryl Marcinek. Bukówieccy strażacy mają jednak nadzieję, że jeszcze uda się coś z niej wykrzesać. Będą próbowali.

Goście ze świata

Kto na zjazd  przybył z najdalszego zakątka świata? Biskup Krzysztof Białasik, którego ojciec pochodzi z Bukówca. To on otrzymał puchar. - Bardzo się cieszę, że mogę z wami tu dziś być. Bóg chciał, żebym właśnie w tym czasie był w Polsce. Serdecznie dziękuję za zaproszenie – mówi do społeczności bukówieckiej biskup Białasik, który od 21 lat przebywa na misjach w Boliwii.

Razem z siostrą Grażyną, rodowitą bukówczanką, przyjechała siostra Grace z Tanzanii, która w Polsce jest od 6 miesięcy.

- Cieszę się, że bukówczanie myślą razem, robią razem, żyją razem i jednocześnie pamiętają o swojej historii. To coś bardzo cennego. Raduję się również z faktu, że wszystkie dzieci bukówieckie mogą chodzić do szkoły. U nas, w Tanzani, tego nie ma – piękną polszczyzną siostra Grace stara się pokazać różnice między dwoma państwami.

Głosy mieszkańców i sympatyków Bukówca

- Impreza godna Bukówca, na wysokim poziomie – deklamował ksiądz Bogdan Poniży. – Piękne jest to, że spotkało się tutaj tyle pokoleń, że mogą oni wspólnie dzielić się doświadczeniami. Jerzy Sierociuk, profesor z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, podkreślił, że „impreza ta wpisuje się w ciągłość historyczną - poszanowanie dla przeszłości, a jednocześnie ukazana jest teraźniejszość, codzienność z taką perspektywą przyszłościową”. Tomek Nowak jest pełen podziwu dla organizatorów, bo zrobić tak dużą imprezę to nie lada wyzwanie. – Wszystko dopięte na ostatni guzik, szkoła nie do poznania. Mamy XXI wiek w Bukówcu – mówiła Wioletta Nowak, która jeszcze kilka lat temu uczyła muzyki w tutejszej szkole.

Grażyna Haase jest bibliotekarką w Bukówcu. Pochodzi ze Święciechowy, ale ostatnie 10 lat spędziła z mężem w Niemczech. Dostrzegła wielkie podobieństwo do festynów organizowanych u naszych sąsiadów zza Odry. – Ten zjazd miał taki niemiecki porządek. Było widać bardzo duże zaangażowanie ludności wsi. Każdy wiedział dokładnie, co do niego należy. Wykonywał to z sercem, euforią. Dużo uczucia w to wkładał.

- Piękna była uroczystość odsłonięcia tablicy i wystawa fotografii. Siebie na zdjęciach nie znalazłam, ale swoją mamę tak. „Sokolik” nam się bardzo podobał. Oczywiście organizacja była świetna – mówią Maria i Jan Śliwa. Renata Apolinarska zaskoczona była zabawą wieńczącą imprezę.  Było na niej bardzo dużo ludzi, w tym wielu przyjezdnych. Ścisk na parkiecie ogromny, ale zabawa przednia.

-  Uważam, że impreza była zbyt krótka. Powinna trwać weekend. Było zbyt dużo atrakcji na jeden dzień. Wielu rzeczy nie zdążyłam zobaczyć. Wszystko za szybko się działo.  – zaznacza Magda Kaprykowska, miejscowa przedszkolanka. - Ja podzieliłabym to na dwa dni, bo rodzina jak przyjeżdża z daleka, to raczej na dłużej niż na jeden dzień. Można byłoby podzielić imprezę na przykład na część oficjalną i festynową.

Wystawa fotografii

Właśnie z powodu napiętego programu organizatorzy umożliwili zwiedzanie wystawy fotografii dłużej. Miała ona być otwarta w niedzielę do godziny 18. Była do 20. Następnego dnia ludzie dzwonią do pani dyrektor, czy będą mieli jeszcze możliwość jej zobaczenia, bo wczoraj nie zdążyli. Więc niedzielna wystawa zmieniła się w poniedziałkową i znowu do wieczora byli ludzie. Ale jeszcze jest mało. Dlatego organizatorzy zjazdu postanowili, że wystawę przeniosą do salki katechetycznej, bo sala lekcyjna jest potrzebna do nauki. Czas jej trwania nie jest określony.

Na wystawie zaprezentowano 116 zdjęć. Jeszcze w niedzielę i poniedziałek ludzie donosili zdjęcia. Wystawa powiększyła się o kolejne 20 fotografii. Najstarsze pochodzą z 1900 roku, najmłodsze generalnie sprzed 1968r., kiedy czerwona szkoła była główną siedzibą.

A co działo się w niedzielę na samej wystawie? - Tam były dantejskie sceny. Ludzie płakali, poznawali się na fotografiach i przy fotografiach – mówi Zofia Dragan. Nauczycielka matematyki, współorganizatorka wystawy, Edyta Ordon-Grobecka dodaje:  Stały przy mnie panie i jedna mówi do drugiej: Ty mnie pamiętasz? Spotkały się po latach. Bardzo się uradowały.

Spotkania wszelakie

Nie tylko na wystawie spotykali się ludzie z lat szkolnych. - Kiedy jeszcze z mężem byliśmy młodzi – wspomina ?elisława Kasperczak - i mieszkaliśmy na poddaszu dzisiejszego przedszkola, to lubił do nas przychodzić mały Jasiu. On był synem nauczycielki, która mieszkała na parterze. Jest zjazd, ja jestem na stoisku ze swojskimi potrawami, podchodzi mężczyzna i mówi: Ja nie wiem, czy pani mnie poznaje. A ja do niego: Jasiu! Bardzo się ucieszyliśmy oboje. I mówi mi, że teraz ma czasem wyrzuty, że tak często do nas przychodził... Myślę, że wszyscy bukówczanie byli zadowoleni, że mogli się spotkać, zobaczyć. Zostanie po tym trwały ślad, bo każdemu pozostaną wspomnienia, ale i nie tylko, bo zegar pozostanie, tablica.

Taki był też cel zjazdu.  – Był on robiony po to, żeby ludzie się spotkali, żeby coś z tego wyniknęło. Nie dla samej satysfakcji organizatorów, tylko żeby ludzie porozmawiali z sobą, powspominali. ?eby odnowili kontakty. Ten cel zjazdu został osiągnięty – mówi Zofia Dragan.

Rzadko kto nie spotkał kogoś z lat szkolnych, swoich przyjaciół z dzieciństwa.

- Większość mojej klasy jest na miejscu, w Bukówcu. Tylko jedną koleżankę przyjezdną spotkałam. Usiadłyśmy przy kawce i przy serniku. Pogadałyśmy. Bardzo miło było się spotkać po latach. No i byli państwo Majorczyk ze swoimi dorosłymi dziećmi. To właśnie z nimi wychowywałam się jak z rodzeństwem. Zbychu, który mieszka w Poznaniu, mnie nie poznał. Tak mnie uściskał, że niedługo bym tchu nie złapała – wspomina Magda Kaprykowska.  – Ja także spotkałam swoją koleżankę z klasy – mówi pani Renata Apolinarska. – A moja mama, która nie pochodzi z Bukówca, również spotkała tutaj kolegę z lat szkolnych. Można rzec, że nie był to tylko zjazd bukówczan.

Organizatorzy podkreślają, że zjazd nigdy nie miał być imprezą dochodową. - Nie chcieliśmy zarobić na tym. My chcieliśmy, żeby zjazd ten wydał jakieś owoce i już wydaje, bo się ludzie zjechali, bo się spotkali, bo się utożsamili z Bukówcem. Nie było pieniędzy na dodruk książki Stanisława Malepszaka o naszej wsi, już się te pieniądze znalazły. Dzięki zjazdowi. Takie są tego wymierne efekty – mówi Zofia Dragan.

 

© 2017 SP Bukówiec Górny. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Odwiedza nas 854 gości oraz 0 użytkowników.